top of page

Pierwszy oddech orientu- Marakesz

aga1498

Moja podróż zaczęła sie w czwartek po południu. Warszawa-Paryż-Marakesz.  Ze względu na ponad godzinne opóźnienie przyleciałam kolo 1.30. Noc spędziliśmy na parkingu lotniskowym, po rekomendacjach z park4night. Ze względu na zmęczenie spaliśmy jak zabici. Nawet pierwsze samoloty nas nie obudziły

Skoro rozpoczęliśmy ta wspólną przygodę w Marakeszu, to zwiedzanie zaczynamy od Marakeszu. I to na rowerach….

Wszyscy straszyli tłumem, nagabywaczami, upałem…. Owszem, było gorąco, ale nie aż tak… owszem było sporo ludzi, ale nie tłum. Owszem zachęcali nas do swoich straganów, ale nie nachalnie. Tu chyba plusem było przemieszczanie sie na rowerze ;-)

Zdaje sie, ze tu sie to odbywa inaczej….

Odwiedziliśmy kilka bardzo turystycznych miejsc

  • Ogrody Menara założone w XIIw to wielki basen, w którym wg legend sułtan topił najbrzydsze ze swoich zon. Basen i palac otoczone są gajem oliwnym, w którym rodziny piknikują w cieniu drzew

  • Meczet Koutoubia rownież z XII wieku otoczony ogrodem, placem i fontannami

  • Plac Jemaa del fina - samo centrum miasta. Plac pełen straganów z owocami, gdzie na bieżąco trwa produkcja pysznych soków. Obok znajdują sie stragany z ziołami, gdzie  przeważa mięta używana tu w ogromnych ilościach do słynnej berber whisky czyli mieszanki herbaty zielonej i miętowej z dużą ilością cukru - świetna i na zimne dni i na upały. No i oczywiście magicznie  nalewana! Z duuuuzej wysokości! Na placu przysiedliśmy w knajpce obok pachnącego ziołami sklepu na późne śniadanie. Rowery zaparkowaliśmy na poprzecznej uliczce. Oczywiście znalazł sie dla nich pilnowacz, któremu trzeba było kilka dirhamów zapłacić… zgiełk placu, przeciskające sie taksówki i skutery, policja gwiżdżąca raz po raz, ale jednak sielski spokój i odcięcie od pospiechu….

  • Suk zaczynający sie na brzegu placu to istny labirynt uliczek. W większości pięknie zadaszonych, żeby mógł funkcjonować w ciagu dnia. Oj trudno znaleźć tu drogę, ale i milo włóczyć sie bez celu.

Może trochę trudniej na rowerze, ale w niektórych częściach i skutery i osiołki sie zdarzająI jeden taki gość na skuterze nas uratował 😊Otóż nie wzięliśmy żadnej torby czy plecaczka na przewodnik, wiec Zales utknął go pomiędzy kierownica a kabelkami od hamulców i …. Zgubił. Prawie zgubił. Bo ktos inny (jadący za nami na skuterze) go znalazł, dogonił i oddal. No i oczywiście zaproponował, żebyśmy pojechali za nim. Kluczyliśmy kilkanaście minut uliczkami. Sami pewnie byśmy sie tak nie zapuścili, ale ze swojakiem… dojechaliśmy na północ miasta do garbarni, gdzie przekazał nas koledze z pęczkiem mięty w garści ( do wachania, dla zabicia smrodu kup gołębich wykorzystywanych jako naturalne zródło amoniaku, który zmiękcza skore w pierwszym etapie obróbki). Kolega pokazał nam wszystkie etapy obróbki począwszy od zmiękczania, garbowania, farbowania i ostatecznego suszenia. A jaki kolejny etap wycieczki? Nie trzeba być Einsteinem żeby zgadnąć, ze był to ogromny sklep z galanteria skórzana, gdzie serdecznym dzień dobry przywitał nas przemiły sprzedawca i sprzedał piękna, wcale nie potrzebna pufę. Będzie dobrym wspomnieniem pierwszego dnia ;-)


  • Kolejny punkt programu to Palace de la Bahia zbudowany dla pierwszej zony, poślubionej z miłości przez wielkiego wezyra Si Musa. Palac ma kolo 160 pokoi, w tym 4 apartamenty dla 4 zon. 3 kolejne zony pochodziły z możnych i władnych rodów 3 dystryktów Maroka. Po zakupieniu biletu wstępu dopadł nas gadatliwy przewodnik i to było bardzo dobre rozwiązania. Opowiadał ciekawie, piękną angielszczyzną, z humorem i dystansem do panujących w kraju religii i przekonań.


Już po zwiedzaniu ( nasze rowery przyczepione do latarni nadal tam były) spotkaliśmy go szukając czynnego bankomatu, zimnej wody i chwili wytchnienia… wiec zaprowadził nas do bankomatu, sklepu z woda i swojego kolegi, który prowadzi sklep z ziołami i innymi naturalnymi cudami. I zgadnijcie co? Wyszliśmy z na szczęście małym zakupami. Mamy mieszankę przypraw do tadżinu ( nie zmielona, będziemy mielić na bieżąco) herbatę ziołową lekko słodka z racji dodatku stewii, marokańskie perfumy chanele i ambra ( kostkę ambry połamałam na kawałki i rozłożyłam w kamperze - mamy teraz marokański zapach!)W prezencie dostałam gliniane coś powleczone mocno czerwonym barwnikiem - do malowania ust oraz butelkę oleju arganowego do skóry i włosów. Szczęśliwi, spełnieni i umęczeni upalem wróciliśmy na chwil kilka do naszego domu na zimne piwko (kupione w carefurze) i mała drzemkę, żeby nabrać sil na wieczorny targ jedzeniowy…

Nocą to samo miejsce wyglada zupełnie inaczej. To dopiero sie nazywa tłum. Przytłaczający tłum (w pierwszym momencie), ale tak na prawdę pogodny, pozytywnie nastawiony radośnie świętujący koniec tygodnia. W tłumie grupki bajarzy, tancerzy, grajków, którzy skupiają wokół siebie grupki ludzi. Sa grupki, które w coś graja, maja jakieś mini zawody. Kawałek dalej otwarty już targ nocny i polowanie na klientów. Niektórzy by to określili namolnym nagabywaniem. Ja uważam ze to sympatyczna i zabawna gra we wciągniecie klienta do swojego stoiska. Stoisk jest pewnie kolo 100 (każde ma numerek) ale w zasadzie można by je podzielić da 4 kategorie

  • Szaszłyki różnej maści z grilla i owoce morza smażone w głębokim tłuszczu - nasz wybór

  • Kawałki zwierząt wcześniej upieczone i poćwiartowane - duuuzo głów świń

  • Ślimaki gotowane - bleeeee

  • Zupa z daktylami i jajkiem -wybierane chyba tylko przez lokalesów, wersja baaaardzo budżetowa ok 30 dirham

Wiec jeśli decydujesz sie na szaszłyki, to w sumie wszystko jedno w który z 30 miejsc szaszłykowych usiądziesz. Nas przekonał gość, mówiąc, ze wszędzie jest jeden shit ;-)

Było pysznie, suto i wesoło. Grupa obsługująca to stoisko zachęcała przechodniów celebrując, jakby ci sie już zgodzili wejść. Oczywiście zanim zgodzili się wejść. Wszystko bez napinki 😊


Mimo ogromnego zmęczenia poszliśmy jeszcze na drinka do jednego ze sky barow Marakeszu. W wydaniu lokalnym, to taras na drugim lub trzecim pietrze. Nasz był oszklony i zarośnięty zielenią. Piękny, ale… akurat trafiliśmy na pokaz tancerek. Tańczyły z tacami pełnymi świec i czajniczków na głowie. Pewnie i ciekawe, ale przy moim stanie zmęczenia oraz głośnych i wysokich dźwiękach muzyki… za duzooooo! Spać!!!


Ale jak tu spać, jak cale miasto imprezuje weekendowo? Nasz parking za dnia był wypełniony w 10 %, teraz w prawie 100%! Zmęczenie wzięło gore🤷‍♀️

57 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


Post: Blog2_Post
bottom of page